INTERNETOWY ZOMBIENG
Pewnie zastanawiacie się czym jest internetowy zombieng? Bardzo słusznie, ponieważ tej definicji nie znajdziecie ani w słowniku, podręczniku do psychologii, a tym bardziej w teoriach fizyki kwantowej. Z góry uprzedzam, że nie będzie malinowo a wręcz szokująco. Możecie się ze mną nie zgodzić lub przyznać mi rację. To poważny problem, który spędza mi sen z powiek od dłuższego czasu. Może pomożecie mi znaleźć wytłumaczenie tego nurtującego mnie zjawiska.
Po co czytamy blogi i obserwujemy profile?
Nigdy w życiu nie czytałam żadnych blogów, nie śledziłam popularnych profili na mediach społecznościowych. Nie odczuwałam takiej potrzeby obserwowania życia innych ludzi. Izolując się od internetu i jego dobrodziejstw nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak funkcjonuje i na jakich wartościach oparta jest machina współczesnych social mediów. Kiedy zaczęłam prowadzić bloga, otworzyły się dla mnie drzwi do zupełnie nowego świata zwanego kłamstwem i manipulacją.
To, co obserwuję w mediach społecznościowych napawa mnie zgrozą. I gdyby nie blog to dalej byłabym internetowym outsiderem.
Wiadomo, że decydując się na wejście do blogosfery musiałam przełamać swoją niechęć wobec social mediów. Żeby zacząć przygodę z blogiem musiałam poznać to środowisko bardzo dokładnie, by wiedzieć na co się decyduję. Wiadomo, że na początku trzeba się uczyć od najlepszych, więc zerkam tu i ówdzie jak, co, gdzie i dlaczego. Moje wnioski są przerażające – social media działają na zasadzie fatamorgany, czyli są wytworem wyobraźni jego autorów. Przeglądając różne kanały social mediów, nie mogę przestać dziwić się profilom, które mają dwadzieścia tysięcy obserwujących, a które niczego sobą nie reprezentują i nie mają chociażby jednej wartościowej informacji, która potencjalnie mogłaby mnie zainteresować. Może jestem zbyt wymagająca bo chłodniki, ciasta, wisienki i nowe tipsy mało mnie fascynują, a już na pewno nie na tyle, by dać komuś lajka. Na szczęście mój filtr dobrego smaku i umiejętność oceny wartościowych treści, od tych mniej wartościowych, zawsze działały bez zarzutu i nigdy mnie nie zawiodły.
Może przez mój wybredny gust nigdy nie pojmę fenomenu, który szerzy się w mediach społecznościowych jak zaraza. Rozumiem, że ktoś jest znany, kogoś lubimy bo prowadzi fajnego bloga lub kręci interesujące filmy, ale do cholery nigdy nie zrozumiem, dlaczego pod zdjęciem przyrządzonego przez „ktosia” kotleta z ziemniakami i surówka jest ponad kilka tysięcy polubień i sto komentarzy? Zaznaczam dla jasności, że ta osoba, prowadzi bloga podróżniczego a nie kulinarnego docenianego przez krytyków, a kotlet przez nią przyrządzony nie jest z egzotycznych zwierząt czy drogocennych kamieni tylko ze zwykłej polskiej świni. Czy naprawdę nie ma bardziej wartościowych treści do przekazania niż ten tłusty schabowy z ziemniakami?
Niedługo dojdzie do tego, że „sławny ktoś” wrzuci zdjęcia swojej kupy na Instagram, pod którym znajdzie się sto tysięcy polubień i milion komentarzy typu: o jaka ładna kupa, jaki ciekawy kształt, a także sto tysięcy hipotez, co „ktoś” mógł jeść dzień wcześniej. Czy Ci lajkujący ludzie mają mózg? Może wyparował wraz z potem podczas letnich temperatur? Czy społeczeństwo naprawdę utraciło zdolność krytycznej oceny treści, które wrzuca „słynny ktoś”? Dlaczego to robimy? Czy liczymy, że zostaniemy zauważeni przez „sławnego ktosia” Oto jest pytanie?
Czym jest internetowy zombieng?
Próbując znaleźć wytłumaczenie tego nurtującego mnie zjawiska wymyśliłam dla niego pewne określenie, a mianowicie internetowy zombieng. Postać zombie chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Jeśli śledzicie uważnie mojego bloga to pamiętacie, że został on szczegółowo przeze mnie opisany we wpisie na temat mitów vodou. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji przeczytać; zombie to inaczej to żywy umarły, który spełnia wszystkie rozkazy bokora, będąc pod jego całkowitą kontrolą. Prostym językiem można nazwać go bezmózgim żywym trupem. Po co jechać tyle tysięcy kilometrów na drugi koniec świata, jak w internecie takich zombie są setki tysięcy.
Psychologowie używają często słowa „zombie”, by zobrazować działanie w nieświadomości, niepoprzedzone myśleniem. A przecież czym jest w końcu mechaniczne lajkowanie postów jeżeli nie działaniem bez zastanowienia?
Dlaczego jestem dziwolągiem
Przygotowując każdy wpis, każde zdjęcie, szczegółowo opracowuje plan, by to co robię miało jakąś historię. Żyłam w przekonaniu, że internetowy czytelnik jest bardzo wymagający i żeby zasłużyć na aprobatę w postaci lajka trzeba się naprawdę postarać. Jak się okazuje nic bardziej mylnego, ponieważ ta teoria działa tylko na początkowym etapie gromadzenia fanów. Potem to już zdjęcie byle jakiej krowy czy łąki sprawia, że zdjęcie zalewa fala egzaltacji.
Całe szczęście mój mózg ma się dobrze pomimo tropikalnych upałów i z całą stanowczością stwierdzam, że gdyby ktoś, kogo obserwuje a jest takich osób niestety kilka, wrzucił mi kotleta na instagram lub funpage to sorry Winnetou, ale zostajesz usunięty z mojej listy, bo ten twój kotlet to symbol twojego nieuchronnego końca. Osobiście śledzę tylko dwa blogi, które są godne tego bym poświęcała im swój czas. Dlaczego je czytam? Są dwa powody, pierwszy to fakt, że od lat trzymają poziom i drugi, że ciągle zaskakują mnie swoją pomysłowością. Moje oko badacza wyczuje fuszerkę i brak konsekwencji na kilometr, a to jest dla mnie największą zbrodnią blogerów.
Nie masz nic ciekawego do przekazania to nie pisz wcale i przestań się kompromitować.
Tak samo jest z niektórymi profilami osób z pierwszych stron gazet. Czy naprawdę zdjęcie „słynnego ktosia” jak myje zęby w łazience z miną, jakby to sprawiało nieziemską rozkosz zasługuje na lajka tylko dlatego, że jest sławny? Ile razy zawiodłam się na profilach ludzi, których ceniłam za ich osiągnięcia, osobowość a śledzenie ich profili spowodowało, że zmieniłam o nich zdanie. Takim niemiłym dla mnie zaskoczeniem jest chociażby profil Beaty Pawlikowskiej. Cenię ją jako podróżniczkę i ogromnie podziwiam za to, że jako jedyna kobieta przeszła przez najbardziej malaryczną dżunglę świata. Szanuję ją za jej książki podróżnicze i ogromną wiedzę, jej profil rujnuje moją wizję o niej jako odważnej i ciekawej osobowości. Jej żółte karteczki z psychologicznymi mądrościami trącają mi tanim coachingiem, który jest dla mnie największym kłamstwem XXI wieku. Do tego dochodzą nieciekawe zdjęcia z podróży typu Nowy Jork w południe, Nowy Jork w nocy, Nowy Jork o zachodzie słońca, no proszę pani Beato… Od podróżnika takiego formatu wymagam więcej niż wrzucenie byle jakiego zdjęcia, z byle jakiego parku w Nowym Jorku.
Plastikowi ludzie i ich sztuczne profile
Drugim przekleństwem mediów społecznościowych są pseudo gwiazdy internetu. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, że spora część profili z dużą ilością fanów i lajków zbudowanych jest na kłamstwie. Nie obserwujecie prawdziwego człowieka, tylko pewien wytwór, wizję kogoś kim ta osoba chciałaby być. Tym bardziej uważam, że trzeba być czujnym i z krytycznym okiem patrzeć na dany profil. Wystarczy logicznie się zastanowić czy możliwe jest, by profil plastikowej lalki ze sztucznym biustem i wszystkim sztucznym, co tylko da się poprawić jest na tyle atrakcyjny, by mieć 30 tysięcy fanów? Otóż zapewniam, że na pewno nie jest a rosnąca liczba obserwujących, polubień i komentarzy to nic innego jak sprawny marketing i odpowiednie do tego narzędzia. Ja osobiście mam mały margines zaufania dla postaci z internetu. Jestem może staroświecka, ale skarbnicą wiedzy pozostają dla mnie książki i własne doświadczenie, a nie pan/pani z Instagrama.
Nie dajmy się zwieść tęczowo – cukierkowej odsłonie tylko dlatego, że zachęca nas pokaźna liczba pseudo fanów.
Pozostając przy plastikowych profilach kolejnym absurdem jest bezmyślne lajkowanie wszystkich zdjęć „plastikowego ktosia”. Otumanieni cyferką polubień i komentarzy fani, idą jak te ćmy do światła. Skoro dwadzieścia tysięcy osób lubi to, ja też polubię bo na pewno jest tego warte. Czy jeśli dwadzieścia tysięcy osób popełni zbiorowe samobójstwo to też popełnisz? Czy jeżeli ktoś ma ładną sukienkę, cycki czy cokolwiek innego to jest to powód by go lubić? Społeczeństwo bezwiednie cofa się do okresu dzieciństwa, kiedy to sympatią darzyło się tego, który ma najfajniejsze zabawki. Ja chyba jestem kosmitą albo wszczepili mi mózg kogoś z innej epoki lub z innego świata bo nie potrafię tego zrozumieć.
Dokąd zmierza świat
Naprawdę przeraża mnie ten rosnący internetowy ekshibicjonizm i wszechobecny zombieng. Pogoń za followersami, lajkami, serduszkami i komentarzami, pokazywanie sztucznego życia, sztucznych zdjęć, sztucznych paznokci i sztucznych cycków. Traktowanie siebie jak towar na wystawie jest upokarzające i dlatego wiem, że nigdy nie zrobię ze swojego życia cyrku.
Sprzedawanie swojego życia i robienie widowiska ze swojej prywatności jest niewątpliwie niepokojącym zjawiskiem. Przypomina mi to pewien niechlubny historyczny epizod, trwający kilkadziesiąt lat – ludzkie zoo. Pokazywanie ludzkiej odmienności było atrakcją dla mas i formą rozrywki od dawien dawna z tą tylko różnicą, że dawniej ludzie byli do tego zmuszani, a teraz robią to za darmo czerpiąc z tego przyjemność. Wystawiani na pokaz egzotyczni mieszkańcy kolonizowanych krajów, nazwani przez białych „dzikimi” mieli więcej oleju w głowie i normalne ludzkie odczucia upokorzenia i poniżenia, będąc oglądanymi w ludzkim zoo, jak małpy w klatce.
Czasem mam wrażenie, jakby przez wpływ internetu, niektórzy ludzie żyli tylko po to, aby zaimponować komuś innemu, komuś z kim nigdy w życiu nie dojdzie do konfrontacji twarzą twarz. Sami na własne życzenie tworzymy sztuczny świat w którym dominują sztuczne emocje.
Często śledząc konkurencję odkrywam bardzo wartościowe blogi i ciekawe osobowości, które mogą pochwalić się niestety kameralną liczbą fanów.Kiedy widzę taką perełkę wśród blogów, odczuwam pewien bunt w obliczu tej internetowej niesprawiedliwości. Dlaczego tak wartościowi ludzie nie mają szansy żeby zaistnieć?
Czy karierę w blogowaniu można zrobić tylko na cyckach, sztucznych tipsach, kotletach, wulgaryzmach i kłamstwie?
Jeśli takimi prawami rządzi się ten internetowy świat to już na zawsze pozostanę w ukryciu, czytana przez nieliczną grupę wiernych mi czytelników. W moim życiu dwie wartości są dla mnie najważniejsze; szczerość i prawda, którym pozostanę wierna. Jak powiedziała kiedyś Maria Czubaszek „Łaska boska i głupota ludzka nie mają granic”. Myślę, że niestety nadejdą czasy, kiedy przerażające reality show z filmu Pogoda na jutro i taką moralną zgniliznę, będzie można oglądać na każdym kanale.
Może niektórzy z Was odbiorą ten wpis za przejaw zazdrości i akt desperacji niespełnionego blogera. Otóż nie, bo po pierwsze nie ma czego zazdrościć, po drugie miarą sukcesu mojego bloga nie jest liczba lajków a grono wiernych czytelników. Zamierzam iść swoją własną drogą czy się komuś to podoba czy nie, wystawiając zdjęcia karaibskich plaż i dżungli. Możecie być również pewni, że jeśli kiedykolwiek wystawie na facebooka kotleta to będzie oznaczać, że zwariowałam albo zamieniłam się inteligencją ze ślimakiem. Nie obrażając ślimaka.
To wszystko, co przeczytaliście jest moim punktem widzenia i moimi spostrzeżeniami. Nikogo nie chcę obrażać czy rzucać oskarżeń. Wielu z Was może się ze mną nie zgadzać, bo przecież każdy ma swój własny punkt widzenia. Jeśli myślicie podobnie to bardzo mnie to cieszy bo to oznacza, że nie jestem kosmitą…
Wyszło Ci tutaj zabawne przejęzyczenie „[…] zombie to inaczej to żywy umarły, który spełnia wszystkie rozkazy brokera, będąc pod jego całkowitą kontrolą.” Zakładam, że pierwotnie chodziło Ci o „bokora”. Lecz mając na uwadze wydźwięk tekstu „broker” też by tu pasował… 😉 Broker, pośrednik między jednym stanem nijakości a drugim. Paulina, nie desperuj. Rób swoje. Twórz wartość. Konsekwencji Ci nie brakuje. I tak trzymaj. A jeśli Ty udostępnisz schabowego pod palmami wraz z podsmażonym kolczochem jadalnym (zamiast kapusty) i asystującą mu „literatką” z rhumem, choćby Bologne w wersji rzecz jasna, ti’punch, to ja taki zestaw z pewnością polubię razy 3! 🙂… Czytaj więcej »
Faktycznie, ale wyszła śmieszna literówka? Dzięki, że zwróciłeś na to uwagę, oczywiście miało być jak mówisz? Schabowy w wersji karaibskiej z patate douce i kolczochem, spożywany pod palmą na plaży, może być śmiesznie. Na szczęście do stanu całkowitej desperacji jeszcze mi daleko, trzymam się dzielnie? Chociaż konsekwencji w życiu mi nie brakuje, to ciężko jest zachować zimną krew, przeglądając media społecznościowe i niektóre posty? Pozdrawiam
Hm, ja w sumie czasem obserwuję te popularne, a zarazem takie, które nic do życia nie wnoszą kanały w social media… tak z ciekawości, co, po co, dlaczego. Lubię obserwować świat 🙂
Blogowo jestem fanką blogów, które dają wartość, które uczą mnie nowych rzeczy i potrafią zmienić mój świat 🙂
Dokładnie tak, też takie blogi uwielbiam, takie które skracają moją drogę w dochodzeniu do pewnych wniosków. Szkoda, ze jest ich tak mało ;( Odnoszę wrażenie, że ludzie jednak wolą oglądać i czytać lekkie tematy.
W zasadzie nie wiadomo co gorsze – pisanie o byle czym czy czytanie byle czego. Ale, jedno jest pewne – byle co ma wielu zwolenników.
Niestety taka jest smutna prawda ;( trzeba pisać blogi rodem z TV ukryta prawda czy coś w tym stylu. Na pewno czytelność byłaby większa.
Interesujące spostrzeżenia i odbiór świata wirtualnego. Ja również, gdyby nie blogowanie byłabym raczej outsiderem internetowym, poza może czytaniem ebooków. 🙂
To nie jestem osamotniona 😉